Wyjeżdżając z Parku Narodowego Phong Nha wskakujemy na stary szlak Ho Chi Minh'a i kierujemy się w stronę stolicy. Do przejechania mamy ponad 500 kilometrów. Droga wiedzie początkowo przez dżunglę, a następnie przez małe wioski wśród pól ryżowych.
Niestety po 200 kilometrach coś zaczyna rzęzić w jednym z silników. Jedziemy przed siebie i .na naszej drodze akurat wyrósł wielki sklep z serwisem Honda. Mechanik po szybkiej diagnozie stwierdza, że trzeba otworzyć silnik i naprawa będzie kosztować około 70 USD. Jako, że po drodze do Hanoi nie ma już większych atrakcji i nie chcemy inwestować w nasze maszyny, a nie wiadomo co jeszcze może się spieprzyć, decydujemy się znaleźć jakiś transport. Po krótkiej rozmowie z naszym wietnamskim mechanikiem za pomocą tłumacza google translate udaje nam się załatwić autobus do stolicy. Spuszczamy paliwo ze zbiorników i późnym wieczorem wsiadamy do nocnego autobusu klasy sleeper, a nasze motocykle lądują w luku bagażowym. W taki oto sposób pokonujemy ostatnie 300 kilometrów za 70 USD za dwie osoby i dwa motocykle. Na wietnamskich bzykach przejechaliśmy w sumie jakieś 1900 kilometrów w niecałe dwa tygodnie.
Do Hanoi dojeżdżamy o 4 rano. Po wypakowaniu z autobusu naszych motocykli rozlewamy jedną litrową butelkę paliwa na dwa puste zbiorniki. Jeden motocykl odpala ze startera od razu. Drugi, w którym starter nigdy nie działał nie odpala już nawet z kopa. Po kilkunastu próbach odpala wreszcie na pych. W tym samym sprzęcie nie działają również światła, które mogły by się teraz przydać, z racji wczesnej pory i panującej ciemności. Krążymy po mieście w poszukiwaniu stacji. Po chwili w moim sprzęcie kończy się paliwo, więc zaczyna się akcja holowania. Chwytam się jedną ręką plecaka Madzika i w ten sposób dojeżdżamy po kilku kilometrach do stacji benzynowej. Po chwili znajdujemy się już w hostelu.
W Hanoi mamy 2 dni na sprzedaż naszych bzyków. By łatwiej było sprzedać motóry decydujemy się oddać je na myjnię i naprawić podstawowe rzeczy w jednym z nich. Za naprawę rozrusznika, startera elektrycznego, świateł i wymianę regulatora napięcia płacimy 35 USD. Robimy ładne ulotki, które roznosimy po różnych backpackerskich hostelach. Ze względu na brak odzewu i czasu sprzedajemy motóry do jednego ze sklepów za pół ceny. Mamy wreszcie czas na szybkie zwiedzanie miasta.
W mieście znajduje się pomnik wiecznie żywego Lenina. Odwiedzamy również mauzoleum, w którym udaje nam się zobaczyć zabalsamowanego komunistycznego wodza wietnamskiego narodu - Ho Chi Minh, który widnieje również na wszystkich wietnamskich banknotach.
Odwiedzamy również okolice Royal Palace, w którym mieszkał wódz.
Zbudowana w XI wieku buddystyczna świątynia One Pillar Pagoda.
Świątynia Literatury, w której znajdował się pierwszy uniwersytet w Wietnamie.
Stary market i jego okolice.
Jedyna i ostania brama wjazdowa do miasta Hanoi, która przetrwała do dzisiejszych czasów.
Świątynia na wyspie.
Spotykamy też miejscowego nauczyciela angielskiego, który szaleje na mało popularnym w Polsce Free Line Skate. Odwiedzamy również miejscową katedrę Notre Dame, która jest dużo uboższa od swej paryskiej imienniczki.
Na koniec pobytu w Hanoi zaliczamy pokaz wodnych lalek Water Pappet Show, który jest najpopularniejszą kulturalną atrakcją Wietnamu. Pochodzi z XI wywodzi się ze wsi i pól ryżowych, gdzie rolnicy w czasie wolnego czasu starali się umilić sobie czas. W dzisiejszych czasach aktorzy skryci za kurtyną sterują lalkami, które znajdują się na końcu długich bambusowych kijów. Lalki są różnych rozmiarów i potrafią ważyć aż do 15 kilogramów. Samo przedstawienie podzielone jest na kilkanaście występów i głównie związane jest z wiejskim życiem i wierzeniami.
Na koniec jeszcze kolejny nocny spacer po mieście i ostatni posiłek na ulicach stolicy z tatą Madzika, który dołącza do nas na kilka tygodni podróży.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz