Strony

sobota, 28 lutego 2015

Przyczajona krowa, ukryty gwóźdź

Po całodniowym wypoczynku w Mui Ne czas ruszać w drogę. Po nasmarowaniu i naciągnięciu łańcuchów w jednym z przydrożnych serwisów za całego dolara jesteśmy gotowi do dalszej jazdy. Po drodze prócz pięknych krajobrazów wzrok przyciągają również kolorowe cmentarze, czasem pojedyncze groby wyłaniają się spośród zielonych pól ryżowych.




Nasza droga prowadzi przez górskie odcinki niedaleko miasta Da Lat. 




Jedziemy sobie z zawrotną prędkością około 50 km/h ekscytując się widokami. Obserwuję w lusterku Madzika równo trzymającą nasze szalone tempo. Z kolejnym spojrzeniem nagle Madzik znika z widoku. Zwalniam lecz mej towarzyszki wciąż nie ma, więc zawracam. Chwila jazdy i już z daleka widzę wywrócony motocykl na środku drogi i Madzik siedząca na poboczu. Niestety Madzikowi wybiegła w ostatniej chwili z boku drogi duża krowa. Niestety nawet błyskawiczne hamowanie nie dało rady wygrać z słabymi hamulcami i przebiegłą krową. Madzik w ostatniej chwili wypychając dwukołowy wóz przed siebie z impetem wywaliła wielką krowę, sama spadając na asfalt obok motocykla. Krowa raz dwa się zebrała w pobliskie krzaki  jeszcze przed mym przyjazdem. Madzik też wstała  własnych siłach, tylko motocykl pozostał sam sobie. Po chwili już zebrało się zbiegowisko chyba wszystkich dzieciaków z pobliskiej wioski. Szczęście w nieszczęściu, że nie były to Indie i  skończyło się tylko na mocno obdartym kolanie. W motocyklu skrzywiła się kierownica i rozwaliła przednia lampa. Po szybkim opatrzeniu rany i szybkim prostowaniu naszego składaka kontynuujemy dalszą jazdę.



Kolejnego dnia Madzik znów się zatrzymuje. Niestety w jednym z motocykli znów coś się rozwaliło. Tym razem blaszka trzymająca linkę sprzęgła przy silniku pękła w pół. Na szczęście bez sprzęgła też da się jeździć, tylko ruszyć ciężej. Przy pierwszym starcie motocykl Honda Win staje na tylne koło, aż miejscowi się oglądają. Za kolejnymi startami z rozbiegu idzie już całkiem gładko. Za którymś podejściem znajdujemy w końcu mechanika, który spawa pękniętą część, a przy okazji prostuje i dokręca kierownicę z krowiej stłuczki.

Dojeżdżamy w końcu na jedną z fajniejszych plaż w Wietnamie do ośrodka Jungle Beach przy miejscowości Ninh Phuoc. Ośrodek złożony z bambusowych chat typowych dla regionu prowadzony jest od kilkunastu lat przez Kanadyjczyka i jego wietnamską rodzinę. Jest to jeden z droższych ośrodków dla backpackersów w Wietnamie. Za noc płaci się 25 USD za osobę, lecz w cenie są 3 wypasione posiłki, lemoniada bez limitów i owoce donoszone na prawie pustą plażę. 





Z Jungle Beach jeszcze mała rundka 9 kilometrową drogą na koniec półwyspu do zatoki położonej przy polach ryżowych








Po jednej nocy spędzonej w Jungle Beach kierujemy się na północ w kierunku miasta Hoi An starając się omijać główną drogę szybkiego ruchu AH1. Skręcamy w krętą drogę prowadzącą głównie po wybrzeżu.
























Na koniec dnia jakby przygód było mało Madzik znów się zatrzymuje. Tym razem kapeć w tylnym kole powstrzymuje przed jazdą. Zamieniamy się motocyklami. Madzik jedzie szukać przydrożnego wulkanizatora, a ja idę na spacer z naszym inwalidą. Już po chwili towarzyszy nam gromadka śmiejących się z nas dzieciaków. Wietnam to na prawdę wesoły kraj pełny uśmiechniętych szczerze ludzi. Na szczęście po kilkuset metrach pchania znajduje się nasz wybawiciel i łata dętkę nie zdejmując nawet koła z motocykla. Żegnamy się z wulkanizatorem i sprawcą zdarzenia - małym gwoździem i ruszamy dalej w poszukiwaniu noclegu, by zakończyć dzień pełen wrażeń.