Strony

czwartek, 29 stycznia 2015

Ruta 40 Norte

Z Cafayate po deszczowej nocy wyruszamy krajową 40stką w stronę Mendozy. Cała trasa liczy ponad 1000 kilometrów i planujemy ją przejechać w dwa dni. Już na pierwszych kilometrach po wyjeździe z miasta widać, jaki bałagan na miejscowych drogach wywołał deszcz, który naniósł z pobliskich winiarni ziemię i kamienie na jezdnię. Na czystej dotychczas drodze co chwilę napotykamy się na płynące w poprzek mniejsze i większe strumienie wody. Przejazd przez nie to czysta frajda. Przejeżdżając wybieramy stronę jezdni z głębszym słupem wody, coby lepiej spłukać brud na naszych motórach. Co chwile stajemy i cykamy zdjęcia. Podczas jednego z postojów podjeżdża gościu na dużym motocyklu z pasażerem. Kierowca zrzuca pasażerkę przed przejazdem i sam delikatnie przejeżdża po najpłytszej stronie. Umieramy ze śmiechu z resztą naszego gangu jeżdżących na 125cc :D


Asfaltowa droga zmienia się w szutrową i w końcu dojeżdżamy do punktu bez wyjścia. Niestety na naszej drodze staje wielkie rozlewisko. Rzeka połknęła drogę. Po rozmowie z miejscową Panią jesteśmy zmuszeni zawrócić się i wrócić około 20 kilometrów do pobliskiej miejscowości Santa Maria, w której przejeżdżamy przez most i po chwili znów wracamy na krajową czterdziestkę.




Po kilkudziesięciu kolejnych przejechanych kilometrach dojeżdżamy do kolejnej rzeki. Ta wygląda na bardziej przejezdną, chociaż jej szerokość sięga dobrych 50 metrów. Mimo iż parę aut i skuterów czeka po obu stronach rzeki, decydujemy się zbadać teren. Na bosaka sprawdzamy głębokość i decydujemy się przejechać. W między czasie jeszcze gościu 4x4 przekracza rzekę. Bez namysłu z bagażami na motocyklu wbijam się w wodę, motocykl zwalnia, ale ostatecznie udaje się przejechać na drugą stronę. Kolejne motocykle przejeżdżają już bez bagaży, które przenosimy jeden po drugim na drugi brzeg. Już po chwili 4 motocykle znajdują się po właściwej stronie. Z gadki z miejscowym dowiedziałem się jednak, że za kilka kilometrów czeka nas kolejna i ostatnia już przeszkoda, której niestety dziś nie przejedziemy. Tą ciekawostkę zostawiłem na czas, gdy już wszyscy przejechaliśmy. Wszyscy oczywiście się cieszyli.








Po kolejnych około 20 kilometrach dojechaliśmy do obiecanej niespodzianki. Niestety naszym oczom ukazała się rzeka o szerokości około 100 metrów, w której korycie jeździły dwie koparki z kołami zanurzonymi do połowy w niektórych miejscach. Na drodze po obu stronach ustawiła się niezła kolejka aut i ciężarówek. Dowiedzieliśmy się, że jednemu motocykliście udało się za kasę przedostać na drugą stronę w łyżce koparki. Niestety przy 4 motocyklach nasze negocjacje spełzły na niczym. Przejazd miał być możliwy następnego dnia, o ile w nocy nie będzie opadu. Umawiamy się na 7 rano z właścicielem koparki, że jeśli przejazd nie będzie możliwy na kołach, to przewiezie nas za kasę w koparce po dwa motocykle. Zawracamy parę kilometrów do miasteczka między rzekami i mimo braku miejsca w hostelach, udaje nam się załapać na kimę na podłodze.





Następnego dnia rano wstajemy przed 7. W nocy nie padało. Pełni nadziei dojeżdżamy na umówioną godzinę do rzeki. Po drodze mijamy jeszcze większą niż wczoraj kolejkę samochodów. Na środku rzeki utknęła wielka ciężarówka z naczepą. Naszych koparek niestety nie ma. Na szczęście poziom wody znacznie się obniżył. Sprawdzamy teoretyczną drogę przejazdu i decydujemy się z Madzikiem poczekać jeszcze dwie godziny. Australijczycy odpuszczają i decydują się zawrócić. Po dwóch godzinach rzekę zaczynają przekraczać pierwsze 4x4. Dla naszych małych motocykli niestety jest jeszcze za głęboko. Bez namysłu zagadujemy do kierowców pick upów i już po chwili na pacę przewozimy pierwszy motór z bagażami na drugą stronę. Nie minęło 5 minut, a i drugi dołączył do pierwszego. Za przeprawę z miejscowymi nie musieliśmy zapłacić nawet grosza. Już przed godziną 10 wystartowaliśmy w dalszą trasę. 
Za kilkanaście miesięcy na tej drodze nie będzie już takich przygód, bo zarówno przy pierwszej, jak i drugiej rzecze, która udało nam się przekroczyć, budowane są już mosty.

W dalszej części trasy trafiliśmy na zamknięty odcinek i trzeba było znów się wracać. Suma sumarum po  wszystkich przygodach i przejechanych tego dnia ponad 400 kilometrach zdecydowaliśmy się na nocleg przy drodze w jedynym w pobliżu hostelu. Po godzinie przez przypadek dojechali do tego samego miejsca Australijczycy, którzy zrobili ponad 200 kilometrów więcej. My za to mieliśmy rano 2 godziny relaksu, a po drodze udało nam się jeszcze naprawić dętki i wymienić olej w motocyklach. Wyszło na to, że lepiej brnąć do przodu, niż się cofać :D

Kolejnego dnia rozdzielamy się z Australijczykami znów i decydujemy się zwiedzić pobliską Dolinę Księżycową. Do miejsca w których zostały odnalezione szczątki dinozaurów można wjechać jedynie w konwoju z przewodnikiem w określonych godzinach. Trasa widokowa o długości 40 kilometrów posiada 5 przystanków, w których można obserwować różne formacje skalne. Sama forma wycieczki średnio nam pasuje, jednak widoki i możliwość jechania motocyklami po parku rekompensują wszystko. Ostatnie 20 kilometrów to już czysta frajda z jazdy bez przewodnika, dla której warto zaliczyć tą wycieczkę.
























Po drodze do Mendozy zaliczamy jeszcze jeden nocleg w miejscowości Huachi w hostelu z basenem i zatrzymujemy się przy miejscowym opuszczonym hotelu i termach mieszczących się w kanionie. Ostatecznie do Mendozy dojeżdżamy czwartego dnia.

Salta Region

Zatrzymujemy się na 4 noclegi na obrzeżach Salty w hostelu Loki. Głównym powodem postoju tutaj było odwiedzenie odbywającego się w okolicy wyścigu Dakar. Poza relaksowaniem się w basenie znajdujemy czas na zwiedzenie też paru miejsc.


Ruszamy jednego dnia na północ od Salty i robimy kółko liczące prawie 500 kilometrów zaliczając po drodze sporo fajnych zakrętów. Dojeżdżamy do miejscowości Humahuaca i Purmamarca, w której główną atrakcją jest 7 kolorowa góra.W drugiej z miejscowości zaliczamy również fajny szlak wśród kolorowych gór, na którym mijamy sporo spacerujących turystów. Nam bez kłopotów udaje się tu wjechać motocyklami i kółko zamiast w półtorej godziny, objeżdżamy na spokojnie w pół.











W hostelu pewnego dnia spotykamy parę z Australii - Adama i Jayde - podróżującą na takich samych motocyklach jak my, tylko trochę brzydszych bo w czerwonym kolorze. Swoje sprzęty kupili w Peru 4 miesiące temu i póki co zrobili na nich 10000 km. Mają przed sobą jeszcze 3,5 miesiąca i ambitny plan zrobienia naszej trasy aż do Parku Iguazu, a potem jazda brazylijskim wybrzeżem i przedostanie się jeszcze do Kolumbii.  W tej chwili podobnie jak my zmierzają na południe w stronę Santiago. Decydujemy się zatem założyć gang XR 125 "małe jest lepsze" i wspólnie przemierzyć trasę na cztery pierdki. Planujemy wystartować z hostelu wczesnym rankiem, jednak orientujemy się z rana, że Madzika motocykl ma kapcia. Po ekspresowej wymianie dętki wyjeżdżamy 2 godziny później, niż zakładaliśmy.


Nasza trasa wiedzie początkowo do Cachi, w którym zatrzymali się motocykliści i kierowcy quadów parę dni temu podczas jednego z etapów. Droga prowadzi przez przełęcz Piedra del Molino mieszczącą się na wysokości 3457 m n.p.m.





Dojeżdżamy asfaltem do Cachi, gdzie zatrzymujemy się tylko na  obiad, a motocykle na tankowanie. Udaje nam się nawet zobaczyć, jak dystrybutor paliwowy wygląda od środka.



Wsiadamy na motóry i wskakujemy na słynną trasę Ruta 40, którą już mieliśmy okazję jechać na południu Argentyny . Szutrowa droga prowadzi nas wśród nieziemskich krajobrazów i niesamowitych formacji skalnych aż do samego Cayafate.







Na zdjęciu wyżej Madzik obserwująca otaczający krajobraz w swej naturalnej pozycji na motocyklu z głową skręconą na bok.








Do Cafayate dojeżdżamy późnym popołudniem. Zostajemy tu na dwie noce z naszymi australijskimi znajomymi. Rankiem wyruszamy bez bagażu na wycieczkę na drogę 68 w stronę Salty do wąwozu Quebrada de Cafayate. Po drodze odwiedzamy geologiczne formacje ukształtowane przez wiatr i deszcz. Odwiedzamy główne atrakcje, takie jak Gardło Diabła, Amfiteatr, Okno, Żaba i parę innych. Po zobaczeniu wszystkich decydujemy się wrócić do Cafayate, gdzie po przejechaniu w sumie 150 kilometrów wskakujemy do miejskiego basenu i idziemy na jedyne w swoim rodzaju winne lody.