Strony

piątek, 28 lutego 2014

Galapagos - Floreana

Na wyspę Floreana dostaliśmy się z jednodniową wycieczką z Santa Cruz w cenie 70$/osobę. W cenie zapewniony był transport, posiłek i przewodnik. Z portu wypłynęliśmy o godzinie 8 rano i po 2 godzinnej podróży motorówką dotarliśmy na miejsce. Mieliśmy okazję obserwować delfiny wyskakujące z wody na 2 metry w górę.Na początek zaliczyliśmy przejażdżkę osobową ciężarówką, po której rozpoczęliśmy około 2 godzinny spacer w trakcie którego mieliśmy okazję zobaczyć parę miejsc. Na początek zwiedziliśmy jaskinie piratów, które przypominały raczej pokoje z wyrytymi w skale półkami, szafkami i łóżkiem. 



Trafiliśmy też do zagrody, w której żyją słynne największe na świecie żłówie z Galapagos, od których wyspy zaczerpnęły swą nazwę. Mogliśmy poobserwować giganty podczas karmienia. Zaraz potem przyszedł czas karmienia turstów – nadszedł czas na nasz lunch.




Na koniec wycieczki zaliczyliśmy ponad godzinne snurkowanie przy plaży niedaleko portu. Mieliśmy pierwszy raz okazję popływać z dużymi żółwiami wodnymi. 


Z ciekawostek można dodać, że na wyspie znajduje się zatoka tzw. Post Office Bay na której od 1793 roku znajduje się beczka, do której marynarze wrzucali i odbierali listy, których adresaci znajdowali się na trasie ich rejsu. Do dnia dzisiejszego turyści wrzucają do beczki listy i pocztówki bez znaczków i odbierają przesyłki zaadresowane do ich rodzinnego kraju. Według tradycji listy powinny zostać dostarczone osobiście, jednak wielu turystów łamie ponad 200 letnią tradycję wysyłając listy pocztą w rodzimym kraju. Niestety nie udało nam się dotrzeć do tego miejsca z racji tego, że jest to atrakcja dostępna tylko dla turystów podróżujących z wycieczkami rejsowymi.

Galapagos - San Cristobal

Na San Cristobal zdecydowaliśmy się dość spontanicznie, gdy udało nam się zmienić dzień i miejsce wylotu. Początkowo mieliśmy wracać z Baltry, na którą przylecieliśmy, ale wpadł nam do głowy pomysł, że można by zobaczyć jeszcze jedną wyspę. Zmiana rezerwacji nie była oczywiście darmowa – musieliśmy zapłacić 2.44 dolary ; ) Od pierwszej chwili łatwo zauważyć, że jest tu więcej lwów morskich w porównaniu do wcześniejszych wysp.






Na miejscu zdecydowaliśmy się posnurkować przy wielkiej wystającej i pękniętej na dwie części skale znanej jako Kicker Rock. Jeszcze rok temu podczas tej wycieczki można było zwiedzić po drodze wyspę Lobos, na której można zobaczyć różne gatunki ptaków. Obecnie te dwie atrakcje są podzielone na dwie odrębne wycieczki, a podczas każdej z nich zalicza się mało urokliwe plaże. Prawdopodobnie głównym powodem są pieniądze, bo każda z wycieczek kosztuje prawie 80 dolarów. Nam przy małym szczęściu i stanowczości Madzika udało się zrobić tą wycieczkę za 53 dolary : )





Byliśmy również 2 razy w miejscu Tijeretas, w którym można posnurkować z lwami morskimi i nawet zobaczyć rybę Angle Fish. Po drodze do tego miejsca znajduje się Centrum Edukacji - Interpretation Center, w którym można dowiedzieć się wielu ciekawych informacji o wyspach Galapagos i ich ludności. Ciekawostką jest, że na początku lat 50tych populacja ludności na Galapagos nie dochodziła nawet do 3 tysięcy, gdzie w obecnych czasach jest to już około 20 tysięcy. Ruch turystyczny rozpoczął się w latach 80tych. i liczba turystów obecnie sięga 140 tysięcy rocznie. Obcokrajowcy nie mogą osiedlać się na wyspach, również Ekwadorczycy spoza Galapagos nie są w stanie kupić tu nawet skrawka lądu. 




Innym ciekawym miejscem do snurkwania jest plaża La Loberia. Spędziliśmy w wodzie chyba ze 3 godziny pływając z lwami morskimi, żółwiami i dwoma gatunkami płaszczek. 20 minut za plażą znajduje się klif, na którym można zaobserwować gnieżdżące się w skałach blue footed boobies, fregaty wielkie i trochę innego ptactwa. Parę ciekawostek o ptakach które tu żyją. Booby poluje na ryby głównie w grupie. Przez układ oczu z przodu głowy jest w stanie lepiej ocenić odległość od innych ptaków. Potrafi zwykle z wysokości 10-30 metrów , ale czasem nawet i 100 wlecieć w wodę z prędkością 97km/h i zanurkować 25metrów pod poziomem wody. Zwykle ptaki te zjadają już rybę w wodzie, gdyż na powietrzu mogą na nie czyhać przebiegłe Fregaty wielkie, które zazwyczaj same nie polują same, tylko okradają z ryb inne ptaki. Potrafią one męczyć przeciwnika, nawet walić go po głowie, by ten wypluł dopiero co połkniętą rybę.








Zaliczyliśmy również plażę Mann Playa, która jest jednym z lepszych miejsc do podziwiania zachodu. Prócz zachodu mogliśmy tam obserwować tygodniowe niemowlę lwa morskiego czekające na brzegu na swoją matkę, która prawdopodobnie poszła na polowanie. Lwy morskie trzymają się blisko swych mam przez pierwszy rok. Zazwyczaj gdy matka ginie, gnie też mały, bo nie ma go kto wykarmić.







Codziennie wieczorem w porcie mogliśmy obserwować stado złotych płaszczek z rodziny mantowatych czasem liczące nawet ponad 100sztuk.

W ostatnią noc odkryliśmy również plażę w centrum przy Wrack Bay, na której późnym wieczorem można zobaczyć setki lwów morskich leżących jeden obok drugiego. Mieliśmy okazje poobserwować ich zachowania. Widzieliśmy jak mały wyszedłszy z wody z ponad 50 metrów wołał swą matkę zagubioną gdzieś w tłumie. Po chwili stękania z obu stron byli już razem. Dużo jest tu też matek karmiących puplicznie swe małe. Zdarza się również, że niektóre bachory są tak sprytne, że próbują podkradać mleko od innych matek, Zazwyczaj jednak zostają prędko przepędzone.  Siedzieliśmy tu do północy i wróciliśmy o 5 nad ranem, by porobić lepsze zdjęcia, jednak lwy budzą się wraz ze słońcem i zaczynają dzień od kąpieli.


Jeszcze w dzień wylotu próbowaliśmy przełożyć  raz kolejny datę wylotu, jednak z racji tego, że była niedziela biuro było zamknięte i tak musieliśmy zakończyć naszą przygodę z Galapagos. Mam nadzieję, że nie ostatnią w życiu : )

Galapagos - Isabela

Na wyspę dostaliśmy się z Santa Cruz za 30$/osobę. Na miejscu zamieszkaliśmy u przemiłej pani prowadzącej miejscową pocztę i 3 pokojowy hostel Mother Fanny. W cenie 25 dolarów mieliśmy świeży pokój z klimatyzacją, lodówką i łazienką. Ciężko znaleźć tańszy 2 osobowy pokój na Galapagos. Obiady jadaliśmy zazwyczaj razem z lokalnymi w knajpie Tropical, gdzie dwudaniowy posiłek wraz z napojem kosztować 4,5 dolara. 


W mieście znajduje się plaża, której mała część opanowana jest przez iguany morskie, a także najbardziej odjechany kościół w jakimkolwiek byliśmy. Jezus lata pod palmą, na ołtarzu znajduje się żółw, obrazy przedstawiają krajobrazy wyspy, a w witrażach zamiast świętych są miejscowe zwierzęta. Elewacja kościoła przedstawia czarne skały i biały ocean z falami.










Pierwszą wycieczkę na Isabeli zaliczyliśmy z poznanymi jeszcze na Santa Cruz Grzegorzem z Polski i jego dziewczyną Leną z Ukrainy. Na rowerach (2$/godzinę) postanowiliśmy się wybrać do ściany płaczu zaliczając po drodze ciekawe plaże i inne miejscówki. Z racji tego, że dość późno zaczęliśmy i zastał nas zmierzch do celu nie zdołaliśmy dojechać. Madzik daleko na skałach wypatrzyła długo poszukiwanych przez nas endemicznych ptaków z niebieskimi łapami – blue boobies.










Zdołaliśmy dojechać do kolejnego ośrodka hodowli żółwi gigantów, w którym dowiedzieliśmy się wielu ciekawych rzeczy i mieliśmy okazję zobaczyć miesięczne osobniki. Na całym świecie przeżyło tylko 12 gatunków żółwi gigantów i wszystkie z nich mieszkają na Galapagos, z których aż 5 żyje na Isabeli. W ośrodkach na różnych wyspach są hodowane różne gatunki. Samce są zdecydowanie większe od samic i ich ogony są też dłuższe. Żółwie giganty składają od 6 do 14 jaj w wykopanej wcześniej dziurze w miejscu z odpowiednią temperaturą , po czym obsikują i przysypują gniazdo, po czym je opuszczają. Młode wykluwają się po około 160 dniach i potrzebują mniej więcej 30 dni by dokopać się do powierzchni ziemi. Idzie to szybciej, gdy wszystkie współpracują. Podczas tego okresu niemowlaki nie mają nic do picia i jedzenia, a całą energię czerpią z zapasów zawartych w ich ciałach. Po dostaniu się na powierzchnie młode muszą radzić sobie już same i czyha na nie wiele zagrożeń ze strony innych zwierząt. Z tego też powodu powstały ośrodki hodowli na różnych wyspach i w dzisiejszych czasach już żadne żółwie nie rodzą się w dziczy. Jaja podkradane są z gniazd przez pracowników ośrodków i muszą być transportowane w takiej samej pozycji, w jakiej zostały znalezione, w przeciwnym wypadku embriony mogą umrzeć. W ośrodku mieliśmy okazję zobaczyć osobniki mające przynajmniej 150 lat, a także te miesięczne.



Następnego dnia wybraliśmy się na wycieczkę na wulkan Sierra Negra, który posiada drugi największy kratek na świecie o średnicy 10 kilometrów. Normalna wycieczka treckingowa to koszt 30 dolarów za osobę. My postanowiliśmy trochę dołożyć i zrobić to pierwszy raz na koniach. Początkowo z resztą turystów zostaliśmy podwiezieni ciężarówką, po czym grupa została rozdzielona na spacerowiczów i jeźdźców konnych. Okazało się, że na koniach towarzyszyła nam para ze Szwajcarii. Konie jechały, jak chciały chociaż dobrze drogę znały. Koń Madzika walczył z moim i ciągle zachodził mi i mojemu koniowi Loco drogę. Trzeci z koni co chwilę jadł i właściciel co chwilę musiał krzyczeć "no comer"(nie jeść). Konie co chwilę się ślizgały i suma sumarum szliśmy mniej więcej podobnym tempem, co reszta spacerowej grupy. Dużym plusem było jednak to , że siedzieliśmy dość wysoko i mieliśmy lepsze widoki, a było na co patrzeć, bo jechaliśmy na obrzeżach krateru. Po 6km jazdy wreszcie zeszliśmy z koni, by ostatnie 2km przejść już na nogach po polach zastygłej już lawy. Po drodze mijaliśmy różne dziwne formy, jakie przybrała zastygająca lawa. Widzieliśmy zastygłe fale i tunele, które tworzą się gdy lawa płynie. Wierzchnia warstwa szybciej się ostudza, gdy gorąca lawa wewnątrz jeszcze płynie. Ostatecznie wypływa cała zostawiając po sobie puste korytarze. Było też parę otworów, z których buchała jeszcze para. Wulkan cały czas jest aktywny, a ostatni duży wybuch był w 2005 roku. Ostatecznie doszliśmy do wulkanu Chico, gdzie można było zobaczyć różne kolory magmy. Wycieczka bardzo pozytywnie nas zaskoczyła. 


















Los Tuneles – To miejsce, gdzie można zobaczyć kanały w lawowych skałach z mostami i jaskiniami, na których rosną kaktusy. Miejsce jest jedyne w swoim rodzaju i niestety wiele z mostów już się pozapadało przez występujące w regionie drgania ziemi i erupcje wulkanów. Jest to też ciekawe miejsce do snurkowania, gdzie można spotkać żółwie, płaszczki, rekiny, a nawet koniki morskie. Nam podczas dwóch długich snurkowań udało się zobaczyć jedynie te pierwsze dwie pozycje i dodatkowo ogromnego homara. Na skałach dodatkowo można było spotkać miejscowe Blue Boobes. W drodze powrotnej do domu mieliśmy szczęście zobaczyć pingwina stojącego na skale i pływającą prawie na powierzchni mantę. Podobno jest ich dość sporo w tym regionie. Inna grupa miała szczęście z nimi snurkować. Może następnym razem się uda ; )











Praktycznie każdy dzień, gdy nie jechaliśmy na wycieczki, zaczynaliśmy od spaceru na Concha Perla – jest to naturalny basen, który tworzy się podczas odpływu. Przychodziliśmy tu zawsze między 8 a 9 rano, gdy nie było jeszcze turystów. Już pierwszego dnia przywitały nas 4 lwy morskie, z którymi udało się nam popływać,  na co liczyliśmy już od dłuższego czasu. Jest to chyba najlepsza rzecz, jakiej można doświadczyć na Galapagos. Młode lwy morskie są najbardziej skore do zabaw, są szybkie i nieobliczalne. Często podpływają do samej maski, czasem brzuchem do góry, by spojrzeć głęboko w oczy, puścić bąbelki powietrza prosto w twarz i uciec. Mieliśmy przyjemność pływać z nimi chyba z godzinę, często przy tym wybuchając śmiechem. 













Drugiego dnia w basenie pojawiły się pingwiny, które są drugimi najmniejszymi na świecie, a jedynymi żyjącymi na półkuli północnej. Mają one nieco ponad 40cm wzrostu i są bardzo szybkie i zwrotne. Wpadają do basenu na małe polowanie. Myśleliśmy, że już nic lepszego nie może się wydarzyć, aż nagle Madzik wypatrzyła z dala małego pingwina odpoczywającego i  pływającego przy powierzchni. Podpłynęła czym prędzej, ja dołączyłem po chwili. Pingwin pływał dookoła nas jakby nigdy nic. Był tak ciekawski, że w pewnym momencie dziobem zaczął stukać w obiektyw kamery ; )



Wyjeżdżając z wyspy żegnały nas wszechobecne lwy morskie ; )