Wyjeżdżając z Limy postanowiliśmy
kontynuować jazdę po wybrzeżu aż do granicy z Ekwadorem, od
którego dzieli nas ponad 1300km. Po drodze zaliczyliśmy kilka
fajnych miejsc.
Po prawie 300km zatrzymaliśmy się na
plaży Tuquillo. Noc spędziliśmy na skałkach w namiocie. Wraz z
zapadającym zmrokiem całą plażę pokryła gęsta mgła. Bardzo
ciche i spokojne miejsce.
Po drodze zatrzymaliśmy się na jedną
noc w Trujillo, by zwiedzić oddalone o parę kilometrów największe
na świecie gliniane miasto Chan Chan. Powstało ono w 9 wieku naszej
ery, zajmowało około 20 km2 i mieszkało w nim około 30000 ludzi.
Kolejny przystanek to dwie noce przy
plaży w Pimental zaraz obok miasta Chclayo w hostelu, z którego
ostatecznie przepędziły nas komary. Można tu zobaczyć ciekawe
jednoosobowe rybackie łódki zrobione z trzciny, które używane są
po dzień dzisiejszy. Ciekawe jest również miejscowe molo, po
którym w przeszłości jeździła lokomotywa z wagonami. Dziś z
kolei pozostały tylko szyny, a molo jest miejscową płatną
atrakcją, z którego co poniektórzy skaczą do wody, a i inni łowią
ryby.
Następny nocleg zaliczyliśmy w
namiocie w towarzystwie spotkanych na drodze Belgów – Guya i Didi
podróżujących ponad 300 konnym kamperem z psem Rustym : ) Z rana
mogliśmy obserwować kilka sępników zajadających się padliną.
Sępniki towarzyszą nam chyba od początku naszej podróży. Jest
ich dość sporo w okolicach Panamericany. Stąd przepędziły nas
muchy.
Dzięki Belgom odkryliśmy małą
surferską miejscowość Lobitos, w której zadomowiliśmy się na
dobre 7 dni. Po 3 miesiącach jeżdżenia przyszedł czas na chwilę
odpoczynku. Lobitos jest do tego wymarzonym miejscem. Miasto niegdyś
opuszczone stało się ulubioną miejscówką surferów. Do dziś na
jednym końcu plaży można zauważyć sporą ilość rozwalonych
starych budynków. W starym budynku jednostki wojskowej mieści się
knajpa i camping. W jednym z domów mieści się bar, w którym
podobno latają nietoperze. Z lenistwa nie udało nam się tego
sprawdzić. Dziś na drugim końcu plaży , w tzw nowym Lobitos
buduje się coraz więcej turystycznych miejscówek. Właśnie tu
zamieszkaliśmy w Tres Cabanias prowadzonej przez super gościa
Cristiana. Gospodarz ma do wynajęcia 3 chatki, z których zajęliśmy
jedną, a reszta stała pusta z racji tego, że interes dopiero się
rozkręca. Lobitos jest dość szczególnym miejscem. Wszystko tu
kręci się wokół picia i surfingu. Ciężko jest tu zrobić
większe zakupy, czy cokolwiek załatwić – nawet drobny remont.
Nikomu nic się nie chce i wszyscy mają czas na wszystko. Można by
rzec, że to miejsce idealne na Ziemii. Czasem Cristian musi czekać
parę tygodni na naprawę drobnej usterki. Jak już ktoś zacznie
robotę, to nigdy jej nie kończy danego dnia, bo zawsze można
wrócić jutro, co raczej nie następuje. W tym regionie wydobywana jest ropa i wokół Lobitos znajduje się niezliczona ilość pomp i platform. Z Lobitos też wybraliśmy
się w parę innych miejscówek w zasięgu 50km.
W Ruńo znajduje się molo, przy którym
można zobaczyć, a nawet popływać ze sporą gromadą pływających
żółwi, których długość czasem przekraczała pół metra. Udało
mi się nawet wskoczyć na tratwe z nowo poznanym kumplem Tomasem z
Argentyny.
W Los Organos na głównym placu
znajduje się mała knajpa polecona przez Cristiana, w której
zjedliśmy za 5 soli najlepsze ceviche w Peru. Ceviche to typowa
peruwiańska potrawa, której głównymi składnikami jest surowa
ryba, cebula, słodkie ziemniaki i kukurydza.
Dojechaliśmy również na dwudniowe
zawody surferskie Billabong w Cabo Blanco, w której niegdyś
pomieszkiwał i łowił ryby Hemingway i podobno to miejsce
zainspirowało go do napisania książki "Stary człowiek i
morze". Dziś miejsce słynie głównie z najlepszych w Ameryce
Pd. fal – beczek dochodzących do ponad 3 metrów. Cabo Blanco jest
również dobrym miejscem do łowienia ryb.W 1953 roku został tu
złowiony największy na świecie marlin o wadze ponad 700 kg.
Najpopularniejszym miejscem na wybrzeżu
jest Mancora pełna hosteli i restauracji i turystów. Mancora od
strony plaży również nie zachwyca. Podczas przypływu prawie cała
plaża znika. Szybko uciekliśmy z niej do spokojnego i
raczej pustego, mało znanego Zorritos, skąd już rzut beretem do
Ekwadoru.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz