Strony

niedziela, 29 grudnia 2013

Tiwanaku

Do tej wycieczki nakłonił nas jeszcze w pierwszych dniach naszej podróży dobry znajomy Patricio. Niestety w takich kulturalnych miejscach wszystko zależy od przewodnika. Nam niestety trafił się drętwy typ, który niestety nie porwał nas w te odległe czasy. Mnie za to zachwyciła precyzja z jaką zostały obrobione kamienie w tamtym okresie. Poniżej trochę podstaw.

Tiwanaku jest największym ośrodkiem kultury andyjskiej, który działał jeszcze przed okresem Inków. Nie do końca wyjaśnione są źródła powstania i przyczyny upadku tego miasta. Pierwsze badania archeologiczne zostały prowadzone w 1955roku. Czas powstania Tiwanaku określa się na V wiek p.n.e. , największy rozwój ośrodka datowany jest na okres III-VIII wiek, okres ekspansji trwał od VIII-XII wieku. W tym czasie Tiwanaku swoim wpływem objęło cały obszar Ameryki andyjskiej od półncnego Chile i Argentyny do północnych wybrzeży Peru oraz zachodnią Boliwię. Z okresu Tiwanaku zachowała się głównie ceramika z charakterystycznymi zwierzęcymi motywami. Zachowane ruiny pochodzą z okresu największego rozwoju miasta. Większość istniejących tu budowli została odbudowana. Najlepiej zachowała się mała częściowo zagłębiona w ziemi świątynia, która wygląda jak spory basen z głowami. Na zdjęciach posągi i brama słońca.









czwartek, 19 grudnia 2013

Najniebezpieczniejsza droga świata

Droga Śmierci prowadzi z La Paz do miejscowości Yolasa. Zaczyna się na wysokości 3700m n.p.m., a kończy na 1200m n.p.m. na obrzeżach Amazońskiego lasu. By do niej dojechać trzeba pokonać przełęcz na wysokości 4700m n.p.m.Przez swoje położenie i niezliczoną ilość wypadków w  roku 1995 została uznana przez Inter-American Development Bank za najbardziej niebezpieczną drogę na świecie. Droga została zbudowana przy pomocy paragwajskich więźniów skazanych na ciężkie roboty podczas wojny paragwajsko-boliwijskiej w latach 30stych. Zgodnie z założeniami droga miała nie zaburzać istniejącego środowiska , dlatego też zdecydowano się zbudować tylko jedną linię, której szerokość wynosiła od 2,9 do 3,5 w większej części drogi. Droga prowadzi klifami, których wysokość sięga nawet 800metrów. Poranna mżawka i mgła nie ułatwiają przejazdu. Pojazdy wjeżdżające do góry w stronę La Paz, miały pierwszeństwo przed tymi, które zjeżdżały. Jest to jedyna droga w Boliwii, na której obowiązuje ruch lewostronny.

W chwili obecnej praktycznie cały ruch przeniósł się na nowo wybudowaną asfaltową bezpieczniejszą dwupasmową drogę ukończoną w 2006 roku. Droga śmierci stała się za to miejscową atrakcją turystyczną, na którą organizowane są wycieczki rowerowe już od 350 boliviano(180zł).







Sucre i La Paz - dwie stolice Boliwii

Ostatniego dnia w Potosi przy śniadaniu poznajemy Felixa i Justin z Australii, którzy podobnie jak my zakupili motocykl w Santiago i zrobili podobną trasę by wreszcie zaparkować swoją małą Hondę CGL 125 obok naszych sprzętów w hostelowym salonie. Po krótkiej rozmowie decydujemy się nieco zmienić nasze plany i pojechać na 3 motocykle do Sucre.

Sucre jest konstytucyjną stolicą Boliwii, w której mieszczą się główne organy administracji państwowej. Miasto podobno dość urokliwe, może na boliwijskie warunki zostało wpisane na listę Unesco. Wielu gringo zostaje tu na dłuższy czas i korzysta z najtańszych lekcji hiszpańskiego w Boliwii. My podczas dziennego spaceru zaliczamy wszystkie miejscowe atrakcje , w tym miejscowy market, gdzie panie skryte za ścianą owoców serwują przeróżne napoje, szejki i ogromne owocowe sałatki. Zaliczamy również dość urokliwy cmentarz i kończymy dzień przy zachodzie słońca w jednym z punktów widokowych z widokiem na panoramę miasta. 



 



Najszybszą drogą łączącą dwie stolice jest asfaltowa trasa numer 1, która wiedzie przez Potosi. Z racji tego, że nie chcemy się cofać decydujemy się wybrać alternatywną drogę numer 6 pozbawioną asfaltu. Felix w swoim motocyklu decyduje się wymienić opony na bardziej offroadowe w miejscowej motocyklowej dzielnicy. Jak się okazuje decyzja była jak najbardziej trafna, bo już po kilku kilometrach jazdy z drogi znika asfalt, a my pakujemy się w głębokie i śliskie błoto. Po przejechaniu ponad 100km po drodze raz pełnej błota, raz kamieni, minięciu kilku strumieni walcząc z obfitym deszczem, a czasem i gradem ku naszemu zdziwieniu nasza droga się kończy. Zaledwie 4km przed miejscem, do którego chcieliśmy dojechać ze względu na obfite opady miejscowa rzeczka wylała i na drodze zrobiła się wielka kałuża uniemożliwiająca przejechanie drogi. Po obu stronach jeziora poustawiane kolejki samochodów. Niestety poziom wody sięga tu prawie metra. Jeden ze śmiałków po ataku swoim 4x4 ugrzązł na środku i po jakimś czasie udało mu się wrócić na swoją stronę bajora. Felix zalicza głęboką kąpiel.. My z motocyklami odpuszczamy i czekamy na lepsze czasy. W między czasie do naszej paczki dołącza samochodem para z Niemiex, z którymi wspólnie robimy herbatę. Opady ustały i podobno po 2 godzinach stan wody ma opaść. Decydujemy się czekać. Niestety z 2h robią się 3, zapada zmrok a woda dalej stoi. Decydujemy się przeczekać do rana i rozbić namiot. Nagle znienacka zjawia się miejscowy motocyklista i przejeżdża bez niczego naszą wodną barierę. Madzik szybko pakuje namiot, a ja po kilku minutach wyskakuje z gaci i śladem motocyklisty przejeżdżam na drugą stronę. Powtarzam tą jazdę jeszcze dwoma pozostałymi bajkami, a para z Niemec autem przewozi resztę naszej grupy na drugą stronę wody, która już opadła o dobre pół metra. Tej nocy wszyscy zaliczamy nocleg w miejscowym dormitorium z pijanymi lokalsami i chyba najdroższym w Boliwii piwem.









Następnego dnia do La Paz pozostaje nam ponad 450km i przy naszym żółwim tempie po 40km decydujemy się skręcić w miejscowości Macha na asfalt. Tego dnia robimy 80km po offroadzie i 90 km po asfalcie dojeżdżając do miejscowości Chalapata. 2 godziny później dołączają do nas Australijczycy, którzy jadą nieco wolniej. 



Ostatniego dnia po ponad 8godzinnej jeździe w deszczu i przejechaniu 350km asfaltem dojeżdżamy do drugiej stolicy Boliwii – La Paz, w której mieści się boliwijski rząd. La Paz jest najwyżej położoną na świecie stolicą. Po nocach przespanych w różnym warunkach znajdujemy miejsce dla nas i naszych motocykli w hostelu Wild Rover. Hostel nie podobny do żadnych innych, jakie w życiu widziałem. Wylęgarnia gringo – mieści się tu nawet pub, w którym można zjeść europejskie posiłki i napić się Guinessa. Co noc odbywają się imprezy, a część podróżników spędza tu całe dnie. My zostajemy tu na parę dni, bo w planach mamy parę wycieczek dookoła La Paz.




Na ostatnich dwóch zdjęciach miejscowe Cholity przyodziane w sporą ilość halek, co sprawia że paniom jest cieplej i wyglądają jakby miały większe biodra - są zdrowsze i zdolne do rodzenia sporej gromady dzieci. Owe damy mają również na głowach kapelusze, które nie mają konkretnego zastosowania - ani nie chronią przed słońcem, ani przed deszczem. Wiąże się z nimi kilka historii. Jedna z nich jest taka, że wkurzony mąż wychodząc z domu rzucił swój kapelusz na podłogę. Kobieta podniosła go, włożyła na głowę i tak się jej spodobało, że zaczęła w nim chodzić na co dzień. Gdy reszta kobiet zobaczyła ową damę na ulicy szybko zaopatrzyła się w swoje garnki : )


wtorek, 17 grudnia 2013

Potosi

Potosi wznosi się na ponad 4000m n.p.m. i jest jednym z najwyżej położonych miast na świecie. W 16 wieku było największym miastem obu Ameryk. Leży u podnóża góry Potosi, zwanej też bogatą górą, ze względu na pokłady srebra, które zawierała. Większa część srebra została rozgrabiona i wywieziona do Europy przez Hiszpanów, którzy do niewolniczej pracy zmusili najpierw miejscowych indian, a później niewolników z Afryki. Obecnie w miejscowych kopalniach, których czynnych jest tu aż 180 pracuje około 15tyś górników, a wydobywany jest głównie cynk i cyna.






Główną atrakcją, jaką można zaliczyć w mieście jest wycieczka do kopalnii. Wycieczki te prowadzone są zazwyczaj przez byłych górników. Według naszego przewodnika Potosi jest najbardziej szalonym miastem na świecie, za sprawą tego, iż bez pozwolenia można tu kupić dynamit i 96% alkohol. Z racji tego, że nasza wycieczka odbywa się w czynnej kopalni Rosario pierwszym punktem imprezy jest miejscowy sklep górniczy, w którym nie pozostaje nam nic innego, jak zakupić upominki dla górników t.j. liście koki, napoje i laski dynamitu. 

Przed wejściem do kopalni odwiedzamy przetwórnie, w której z dostarczonych przez górników skał odzyskiwane są surowce. Tak na prawdę dopiero tutaj górnicy dowiadują się jak cenna jest ich praca. Miesięczny wynagrodzenie górnika wynosi od 2 do 6 tyś boliviano (1-3tyś. zł) , gdzie średnia pensja w mieście wynosi 1tyś. Boliviano. Górnicy w wydzielonych częściach kopalni zazwyczaj pracują w grupach ok.20 osobowych i wypracowywują wspólny zysk, który jest odpowiednio dzielony. Każdy w grupie jest odpowiedzialny za swoją działkę – jedni kopią, inni ładują wózki , a jeszcze inni je pchają itd. Górnicy za swoje pieniądze muszą zaopatrzyć się w potrzebny im sprzęt, a dodatkowo za możliwość korzystania z dobrodziejstw Bogatej góry muszą odprowadzać odpowiednią część zysku dla państwa. Górnikiem może zostać każdy i nie potrzebne są do tego żadne uprawnienia. Młodsi uczą się od starszych. Najmłodsi mają tu nawet 10-15 lat i zazwyczaj trafiają tu po śmierci ojca górnika, by utrzymać rodzinę.
Do kopalni wchodzimy małym otworem, który ma szerokość pchanego przeze mnie wózka i wysokość statystycznego Boliwijczyka. Już po kilkudziesięciu metrach kończy się ziemskie życie i zaczyna się piekło. Bram piekieł strzeże bożek El Tio, któremu górnicy składają dary – alkohol, liście koki i papierosy, by ten łaskawie obdarował ich swoimi bogactwami i dał bezpiecznie pracować. Po wyczołganiu się z jamy El Tio krocząc po wąskich i niskich korytarzach przenosimy się na niższy o 50 metrów poziom. Po wycieczkach w polskich kopalniach dopiero tu odczuwamy, jak wielkim piekłem i trudem jest praca górnika. U nas są windy, elektryczne wozy, taśmociągi i zabezpieczone korytarze. Tutaj są dziury w dół, gdzieniegdzie zabezpieczone przejścia i 2tonowe wózki pchane ręcznie przez górników. Urobek z niższych na wyższe poziomy transportowany jest również za pomocą ludzkich mięśni przy pomocy wielkich wiader. Podczas wycieczki spotykamy kilku małych mokrych i prężnych górników, którzy z pewnością siłą kilkukrotnie przewyższają niejednego gringo. Górnicy ze względu na wysokie zapylenie jakie tu panuje, podczas swej zwykle 12godzinnej pracy nic nie jedzą. W głodzie i wysokich temperaturach jakie tu panują pomagają im liście koki, które rzują podczas pracy. Każdy turysta po tej wycieczce doceni swoją pracę, którą wykonuje i tak pewnie za lepsze pieniądze.