Ostatnim miejscem, które
zdecydowaliśmy się zwiedzić jest Salar del Tara. Jest do
najdroższa krajowa wycieczka dostępna na miejscu (ok.300zł). Mimo
dość sceptycznych opinii na temat dojazdu decydujemy się to zrobić
na własną rękę na motocyklach. Podobno motocykliści się tu nie
zapuszczają. Podczas pierwszego podejścia mijamy nieoznakowany
zjazd, maszerujemy godzinę po pustyni bez celu i dojeżdżamy do
Argentyny. W drodze powrotnej za sprawą pomocnych turystów
znajdujemy już właściwą drogę, lecz ilość pozostałego paliwa
zmusza nas do powrotu. Po przejechaniu dziś 350km decydujemy się
powrócić tam innego dnia.
Podczas drugiego ataku po pokonaniu
2000metrów różnicy poziomów dojeżdżamy do 101,5km drogi
krajowej nr 23 i zjeżdżamy z asfaltu na szuter. Od tego momentu
zaczyna się nasza zabawa – do Salaru del Tara nie prowadzi żadna
droga. Wiemy tylko, że trzeba objechać wulkan lewą stroną i
jechać mniejwięcej przez 35km. Staramy się jechać śladami
jeepów, a czasami na czuja gdy te się kończą. Pierwsze kilometry
prowadzi w miarę ubita ziemia między dość fantazyjnie
uformowanymi skałami. Potem nasza trasa przechodzi przez piaszczystą
pustynię by ostatecznie znów wskoczyć na już dość grząski pył
z kamieniami. Po drodze motocykle pokonuje jedno wzniesienie i
niestety trzeba zsiąść z koni i trochę im pomóc własnymi
siłami. Madzik po 10km swojego pierwszego w życiu treningu enduro
odpuszcza i decydujemy się kontynować wycieczkę już na jednej 125
we dwójkę. Jeden z motocykli decydujemy się zostawić na środku
pustyni w nadzieji, że odnajdziemy go w drodze powrotnej. Od tego
momentu pozostało nam już tylko zrobić 25km w jedną stronę na
tym małym 11konnym pierdku. Droga jest dość ciężka i co chwilę
rzuca nas na prawo i lewo. Przecinające się trasy jeepów nie
ułatwiają nam zadania, a grawitacja dość intensywnie wystawia nas
na próby. Po drodzę udaje zaliczyć nam się jedną glebę, z
której zarówno my, jak i motocykl wychodzi bez obrażeń. Po 3h
offroadu dojeżdżamy do celu. Naszym oczom ukazuje się Salar del
Tara. Miejsce przepełnione kolorami zamieszkałe przez setki
flamingów, na horyzoncie góry i pasące się guanaco. Na miejscu
tylko parę terenowych pojazdów z garstką turystów. Wszyscy
prawdziwi motocykliści zostali na asfalcie.
Myślę, że zaliczyliśmy całkiem niezły trening przed kolejną trasą offroadową na salar Uyuni w Boliwii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz