Po zaopatrzeniu się w mapy i
instrukcje znalezione w internecie, zapasy jedzenia, 20litrów wody,
pełne zbiorniki i dodatkowe 20 litrów paliwa wyruszamy rankiem w
stronę Boliwii, by przemierzyć ok.550 kilometrową trasę Lagun
prowadzącą do salaru Uyuni. Jeszcze w San Pedro załatwiamy odprawę
paszportową i celną. Po 40km jazdy pod górkę zjeżdżamy w stronę
granicy z Boliwią. Po paru kilometrach zatrzymujemy się przy
strażnicy policyjnej , gdzie dostajemy boliwijskie pieczątki. Ubita
droga prowadzi wsród licznych lagun i finezyjnych gór. Po 80km
wjeżdżamy na 5000 metrów do miasteczka Apacheta by dokończyć
papierkową robotę w tutejszej Aduanie – urzędzie celnym. Od tego
momentu już legalnie możemy poruszać się po Boliwii. Tego samego
dnia jeszcze przed zachodem słońca udaje nam się dojechać do
mieniącej się w czerwieni Laguny Colorada, gdzie zaliczamy nasz
pierwszy na trasie nocleg w namiocie.
Drugiego dnia ruszamy dalej na północ
i tu zaczyna się najgorsze 80km trasy. Niestety potwierdziły się
opinie, że najlepszy odcinek drogi prowadzi tylko do Laguny
Colorada. Pierwsze 10km to droga pnąca się w górę w głębokim
piachu. Ciężko tu znaleźć kawałek gruntu, w którym nie
zakopywałyby się nasze małe sprzęty. Niejednokrotnie musimy
zsiąść z maszyn i je pchać, czasem we dwójkę. Reszta drogi to
wciąż jazda po piachu i szukanie twardszych odcinków drogi w
labryncie śladów zostawionych przez jeepy. Właśnie one są tu
głównym środkiem lokomocji, którym poruszają się turyści.
Często z mknących obok nas jeepów zauważamy tylko wystające
obiektywy aparatów. Najczęściej bez postoju i rozmowy jesteśmy
tylko fotografowani niczym małpy w zoo : ) Na trasie spotykamy kilka
grup rowerzystów – w tym Szwajcarów jeżdżących już po świecie
na dwóch kółkach od 9 lat. Rowerzyści zdają się częściej
pchać rowery niż na nich jechać. Tego dnia zaliczamy nocleg pod
skałą zaledwie po 40 km jazdy.
Trzeciego dnia zaliczamy skalne drzewo,
dojeżdżamy do remontowanego hotelu, gdzie uzupełniamy zapasy wody
dzięki uprzejmości jednego z robotników. Po drodze zaczyna nieźle
wiać, a na horyzoncie co chwile tworzą się nowe trąby powietrzne,
mniejsze bądź większe, które po czasie wygasają. Po
kilkudziesięciu kilometrach wreszcie dojeżdżamy do pierwszej z
grupy lagun. Magda orientuje się, że jedna z wód w torbie zaczęła
wyciekać. W popłochu staram się pomóc zostaiając motocykl z
aparatem na siedzeniu. Jeden podmuch wiatru i motocykl leży, a w
aparacie uszkodził się obiektyw. To nie pierwsza gleba motocykla na
tej trasie i nie ostatnia. Przy jednej z kolejnych lagun znajdujemy
hostel Los Flamingos, w którym decydujemy się zostać, z racji na
burzliwą pogodę, mokre ciuchy i śpiwory zalane przez wodę
znajdującą się w torbie. Innym sekretnym powodem pozostania w
hostelu był fakt, że Madzik właśnie dziś obchodzi swoje 18ste
urodziny : ) Hostel ekoloiczny jest dość specyficzny z racji
tego, że znajduje się w ścisłym zadupupiu parku i brak tu linii
elektrycznej. Zasilany jest głównie z baterii słonecznych, w
pokojach brak gniazdek. W naszym pokoju za to mamy kibel z widokiem
na lagunę pełną flamingów. Wieczorem na dwie godziny włączany
jest generator i można nawet korzystać z internetu.
Czwartego dnia mijamy po drodze
aktywny wulkan Ollague wyrzucający z siebie kłęby pyłu i po ok.130
km dojeżdżamy do miasteczka San Juan, gdzie spotykamy grupę
motocyklistów z Chile. Jest to zorganizowana wycieczka, która
wystartowała z Calamy do Uyuni. Motocykliści za 4 dniowy przejazd
po całkiem niezłej drodze , nocleg, wsparcie techniczne i
wyżywienie oraz transport motocykli do miejsca przeznaczenia płacą
ok. 4500zł. W San Juan spotyakmy również trójkę rowerzystów, w
tym rodaka Artura z Kielc, który po Ameryce południowej jeździ już kilka
dobrych miesięcy. Drugim rowerzystą jest starszy Anglik, który
wynajął swoje mieszkanie i sprzedał motocykl, by podróżować na
rowerze przez 2 najbliższe lata. Trzecim gościem jest pozytywny Hiszpan, który
przyjechał do Chile z pracy na delegacje i przy okazji zrobił sobie 2 tygodniowy
urlop na tej samej trasie co my.
Piątego dnia dojeżdżamy już do salaru Uyuni, ale o tym w następnym
poście.
Bilans przejazdu: Trasę, którą jeepy
robią w 3 dni, rowerzyści w 10, my zrobiliśmy w 5. Madzik w
glebach wygrała ze mną 5:4. Same motocykle leżały parę razy
więcej. Prócz kilku siniaków, niepełnosprawnej ręki Madzik, przytopionych spodni i stłuczonego
lusterka większych szkód brak. Na całej trasie nie spotkaliśmy
żadnego motocyklisty. Widzieliśmy może z 15 rowerzystów i całą
masę jeepów.. Była to całkiem niezła szkoła jazdy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz