Strony

czwartek, 19 grudnia 2013

Sucre i La Paz - dwie stolice Boliwii

Ostatniego dnia w Potosi przy śniadaniu poznajemy Felixa i Justin z Australii, którzy podobnie jak my zakupili motocykl w Santiago i zrobili podobną trasę by wreszcie zaparkować swoją małą Hondę CGL 125 obok naszych sprzętów w hostelowym salonie. Po krótkiej rozmowie decydujemy się nieco zmienić nasze plany i pojechać na 3 motocykle do Sucre.

Sucre jest konstytucyjną stolicą Boliwii, w której mieszczą się główne organy administracji państwowej. Miasto podobno dość urokliwe, może na boliwijskie warunki zostało wpisane na listę Unesco. Wielu gringo zostaje tu na dłuższy czas i korzysta z najtańszych lekcji hiszpańskiego w Boliwii. My podczas dziennego spaceru zaliczamy wszystkie miejscowe atrakcje , w tym miejscowy market, gdzie panie skryte za ścianą owoców serwują przeróżne napoje, szejki i ogromne owocowe sałatki. Zaliczamy również dość urokliwy cmentarz i kończymy dzień przy zachodzie słońca w jednym z punktów widokowych z widokiem na panoramę miasta. 



 



Najszybszą drogą łączącą dwie stolice jest asfaltowa trasa numer 1, która wiedzie przez Potosi. Z racji tego, że nie chcemy się cofać decydujemy się wybrać alternatywną drogę numer 6 pozbawioną asfaltu. Felix w swoim motocyklu decyduje się wymienić opony na bardziej offroadowe w miejscowej motocyklowej dzielnicy. Jak się okazuje decyzja była jak najbardziej trafna, bo już po kilku kilometrach jazdy z drogi znika asfalt, a my pakujemy się w głębokie i śliskie błoto. Po przejechaniu ponad 100km po drodze raz pełnej błota, raz kamieni, minięciu kilku strumieni walcząc z obfitym deszczem, a czasem i gradem ku naszemu zdziwieniu nasza droga się kończy. Zaledwie 4km przed miejscem, do którego chcieliśmy dojechać ze względu na obfite opady miejscowa rzeczka wylała i na drodze zrobiła się wielka kałuża uniemożliwiająca przejechanie drogi. Po obu stronach jeziora poustawiane kolejki samochodów. Niestety poziom wody sięga tu prawie metra. Jeden ze śmiałków po ataku swoim 4x4 ugrzązł na środku i po jakimś czasie udało mu się wrócić na swoją stronę bajora. Felix zalicza głęboką kąpiel.. My z motocyklami odpuszczamy i czekamy na lepsze czasy. W między czasie do naszej paczki dołącza samochodem para z Niemiex, z którymi wspólnie robimy herbatę. Opady ustały i podobno po 2 godzinach stan wody ma opaść. Decydujemy się czekać. Niestety z 2h robią się 3, zapada zmrok a woda dalej stoi. Decydujemy się przeczekać do rana i rozbić namiot. Nagle znienacka zjawia się miejscowy motocyklista i przejeżdża bez niczego naszą wodną barierę. Madzik szybko pakuje namiot, a ja po kilku minutach wyskakuje z gaci i śladem motocyklisty przejeżdżam na drugą stronę. Powtarzam tą jazdę jeszcze dwoma pozostałymi bajkami, a para z Niemec autem przewozi resztę naszej grupy na drugą stronę wody, która już opadła o dobre pół metra. Tej nocy wszyscy zaliczamy nocleg w miejscowym dormitorium z pijanymi lokalsami i chyba najdroższym w Boliwii piwem.









Następnego dnia do La Paz pozostaje nam ponad 450km i przy naszym żółwim tempie po 40km decydujemy się skręcić w miejscowości Macha na asfalt. Tego dnia robimy 80km po offroadzie i 90 km po asfalcie dojeżdżając do miejscowości Chalapata. 2 godziny później dołączają do nas Australijczycy, którzy jadą nieco wolniej. 



Ostatniego dnia po ponad 8godzinnej jeździe w deszczu i przejechaniu 350km asfaltem dojeżdżamy do drugiej stolicy Boliwii – La Paz, w której mieści się boliwijski rząd. La Paz jest najwyżej położoną na świecie stolicą. Po nocach przespanych w różnym warunkach znajdujemy miejsce dla nas i naszych motocykli w hostelu Wild Rover. Hostel nie podobny do żadnych innych, jakie w życiu widziałem. Wylęgarnia gringo – mieści się tu nawet pub, w którym można zjeść europejskie posiłki i napić się Guinessa. Co noc odbywają się imprezy, a część podróżników spędza tu całe dnie. My zostajemy tu na parę dni, bo w planach mamy parę wycieczek dookoła La Paz.




Na ostatnich dwóch zdjęciach miejscowe Cholity przyodziane w sporą ilość halek, co sprawia że paniom jest cieplej i wyglądają jakby miały większe biodra - są zdrowsze i zdolne do rodzenia sporej gromady dzieci. Owe damy mają również na głowach kapelusze, które nie mają konkretnego zastosowania - ani nie chronią przed słońcem, ani przed deszczem. Wiąże się z nimi kilka historii. Jedna z nich jest taka, że wkurzony mąż wychodząc z domu rzucił swój kapelusz na podłogę. Kobieta podniosła go, włożyła na głowę i tak się jej spodobało, że zaczęła w nim chodzić na co dzień. Gdy reszta kobiet zobaczyła ową damę na ulicy szybko zaopatrzyła się w swoje garnki : )


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz