Po zakupie wszystkich niezbędnych akcesoriów do
motocykli na ulicy Lira, która jest motocyklowym zagłębiem Santiago, jesteśmy
gotowi na podbicie Ameryki PD. Zapakowani w dwa kufry, dwie małe torby i dwa
małe plecaki ruszamy w stronę wybrzeża na nasze pierwsze spotkanie z Oceanem
Spokojnym. Przez ponad godzinę przebijamy się przez zatłoczone ulice Santiago.
Kierowcy tu nie ułatwiają życia motocyklistom - często zdarza im się specjalnie
zajeżdżać drogę. Jedziemy wzdłuż płatnej autostrady, która jest
dość specyficzna - wzdłuż jej boków znajduje się miejska droga pełna skrzyżowań
i sygnalizacji świetnej, ale za to bezpłatna. W końcu wskakujemy już na właśiwą
drogę wiodącą nas na wybrzeże. Motocykle prowadzą się całkiem nieźle, jak na
11konne rumaki. W porywach wiatru osiągamy zawrotne prędkości rzędu 90-100km/h
z górki.
Niestety już po 125km jeden z motocykli traci
moc, a silnik zaczyna stukać jak stara kosiarka. Nie oznacza to nic dobrego. Ze
względu na nadchodzący zmrok decydujemy się rozbić namiot i przeczekać do rana.
Teraz już wiemy czemu to Honda XR 125 -
trzeba było kupić większą , to i więcej by przejechała ; ) Od samego rana po
chłodnej nocy decydujemy się łapać stopa wraz z jednym motocyklem i wracać do
sprzedawcy w Santiago. Po godzinie łapania zatrzymuje się angielska rodzina,
która przypadkiem ma znajomego mechanika w miejscowości obok. Po krótkiej
rozmowie telefonicznej motocykl już po 15minutach ląduje na pace pickupa i
jedzie swoim pierwszym w życiu stopem do serwisu. Jak się okazuje na miejscu
jest to autoryzowany serwis Hondy w Casablanka, którego właścicielem jest dość
sympatyczny Rodrigo. Po pierwszej diagnozie okazuje się, że to jednak coś
poważniejszego i trzeba będzie rozbierać silnik. Zostawiamy tu naszego rumaka
wraz z częścią bagażu, a sami na jednym motocyklu z kufrem i dwoma małymi
plecakami kontynujemy wycieczkę - nie chcąc marnować czasu na wiosce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz